Moja
przygoda z malarstwem rozpoczęła się dosyć nietypowo i trochę
zaskakująco w 1984 roku, w czasie gdy pracowałem jako konstruktor
specjalista w Zakładzie Naukowo–Badawczym kędzierzyńskich
„AZOTÓW”.
Mój
teść był bardzo dobrym oraz znanym malarzem i często namawiał
mnie do malowania mówiąc: „Grzegorz, ty masz
bardzo dobre wyczucie perspektywy, a w końcu pracujesz na desce
kreślarskiej i masz pojęcie o rysowaniu, to na pewno malowanie
obrazów nie będzie dla ciebie trudnością”.
Nie specjalnie mnie „kręciły” te zachęty teścia, jednak
bardzo często obserwowałem jego pracę oraz całymi godzinami
potrafiłem siedzieć i ją podziwiać, a szczególnie wielką
i niezwykłą sprawność z jaką malował swe obrazy. W prezencie
ślubnym teść namalował nam portret Stańczyka wg obrazu Jana
Matejki. Ten „STAŃCZYK”
do dzisiaj wisi w naszym domu na honorowym miejscu.
Kiedyś
dałem się namówić teściowi na namalowanie pejzażu
olejnego, ale szło mi to „jak po grudzie” i na wiele lat dałem
sobie spokój z malowaniem. Po śmierci teścia w listopadzie
1983r pozostało po nim mnóstwo farb, pędzli, werniksów,
zagruntowanych płócien i wszelkich akcesoriów
malarskich, z którymi nie bardzo było wiadomo co zrobić,
gdyż nikt specjalnie nie był zainteresowany kontynuacją
działalności mego teścia.
Wówczas coś mnie tknęło i
mówię do teściowej: - Może
gdzieś w komórce złożyć ten sprzęt, bo kto wie - może ja
zrobię z niego jakiś użytek – tym bardziej, że tato często
zachęcał mnie do malowania. Około pół roku później coś mnie napadło i
oznajmiłem rodzinie, że biorę się za malowanie obrazów.
Stało
się to dokładnie 01 marca 1984r. Żona bardzo się zdziwiła moim nagłym olśnieniem i chęcią do
malowania, natomiast synowie ( wówczas 10 lat i 7 lat) bardzo
się ucieszyli, że tato będzie malował tak jak dziadek. Jednak
widząc moje nieporadne zmagania z pędzlem i farbami oraz nieudolne
tego efekty, szybko ogarnęło ich zwątpienie co do zdolności
malarskich taty. Mimo to, jednak bardzo uważnie obserwowali moją
pracę – co i rusz doradzając mi – a raczej krytykując
poszczególne elementy malowanego obrazu.
Pierwszy obraz
(pejzaż) o wymiarach 40x25 cm malowałem przez trzy dni. W trakcie
malowania obraz jakby podzielił się na trzy części. Pierwszą
część (z prawej strony) malowałem jeden dzień i ta część
dokładnie pokazywała moje malowanie „na siłę”. Drugą część
(środkową) malowałem drugi dzień i ta część już była nieco
lepsza. Najlepsza była część trzecia, gdyż tu już było widać
jakąś nadzieję, że coś tam jednak potrafię. Niestety nie mogę
nigdzie znaleźć tego pierwowzoru moich wypocin malarskich.
Potem
namalowałem pejzaż zimowy
– ten obraz na szczęście zachował się w mojej (kilka razy
przenoszonej) pracowni, choć tę miałem dopiero od 1986 roku.
Trzecim obrazem był bukiet
kwiatów w wazonie, który
ku memu zaskoczeniu znalazł nabywcę. Był to czysty przypadek tylko
dlatego, że po śmierci teścia, jeszcze przez wiele miesięcy
przychodzili do teściowej nabywcy chcąc kupić jakiś obraz,
których dosyć sporo uchowało się po śmierci teścia. Ktoś
akurat chciał kupić kwiaty w wazonie i teściowa niewiele myśląc
pokazała ten mój obraz – nic nie mówiąc, że wcale
nie namalował tego jej mąż.
Ku zaskoczeniu, obraz nawet się
spodobał i został kupiony. Była to wielka radość nas wszystkich,
a jednocześnie niesamowity dla mnie bodziec i materialna zachęta do
dalszego malowania. Czwarty
obraz namalowałem dla mojej żony i jest to wizerunek
Chrystusa wg odtworzonego
zdjęcia z Całunu Turyńskiego.
Ten obraz do dzisiaj wisi w naszym domu i z wielkim sentymentem
niekiedy z uwagą go oglądam, dziwiąc się jak go wtedy
namalowałem.
Wizerunek Chrystusa widoczny po lewej stronie, w środku "STAŃCZYK" - wykonany przez mego teścia
Potem również wykonałem podobnego „Stańczyka”
wg obrazu Jana Matejki – też całkiem udana kopia. Później
wykonałem jeszcze kilka obrazów i wówczas podjąłem
zaskakujące zobowiązanie.
Jako że zbliżała się pierwsza
rocznica śmierci teścia, powiedziałem żonie, że dziesiątym
moim obrazem
będzie portret Ojca Świętego Jana Pawła II
i ten obraz przekażę księdzu po mszy rocznicowej. Gdy już
kończyłem obraz (na płycie pilśniowej), bardzo się cieszyłem,
gdyż zarówno twarz jak i ręce (najtrudniejsze elementy do
malowania) bardzo mi się udały. I tu doszło (dzisiaj
tak to widzę) do zabawnego zdarzenia.
Zadowolony z malowanego obrazu, w pewnym momencie zwróciłem
się do żony z takimi słowami;
„- A może ja kiedyś namaluję jakiś obraz dla
papieża?”
Na
co moja żona:
„- Ty mi tu nie opowiadaj
głupot, tylko bierz się do roboty bo nie zdążysz z tym obrazem”.
Po
dziewiętnastu latach (28 maja 2003r) mój obraz - kopię
obrazu „Matki Bożej z Koźla”
wręczono Ojcu Świętemu JPII
podczas audiencji generalnej na Placu Świętego Piotra.
Gdy
w rocznicę śmierci mego teścia po mszy w jego intencji, wręczyłem
proboszczowi obraz z papieżem, ten bardzo się zdziwił, że po moim
teściu uchował się tak okazały portret papieża. Jednak jeszcze
bardziej się zdziwił i nie bardzo chciał wierzyć, gdy mu
powiedzieliśmy, że ten obraz to ja namalowałem właśnie jako dar
za mszę rocznicową w intencji teścia. Po latach zawsze gdy się
spotykaliśmy, ksiądz proboszcz pamiętał o tamtym moim obrazie,
obrazie – którego on z kolei komuś podarował.
Jednak
(wspomniany wcześniej) mój trzeci obraz - kwiaty w wazonie -
który jako pierwszy został sprzedany, bardzo mnie zdopingował
i motywował do dalszego malowania. Tamte pierwsze moje obrazy
wpłynęły również i na to, że synowie byli już
przekonani, że jednak ich tato potrafi malować obrazy, gdyż tak
jak obrazy dziadka, również mają nabywców.
Ale
te pewne sukcesy „komercyjne” spowodowały również i to,
że kilka co bardziej udanych obrazów przekazaliśmy z żoną
jako upominki w kręgi rodzinne i pośród znajomych. Z wielką
sympatią wspominam kolejny – bardzo udany - portret papieża,
który przekazaliśmy jako upominek memu (ś.p. obecnie)
wujkowi z Lęborka, a którego cała nasza rodzina bardzo
ceniła i który był przez nas wszystkich bardzo lubiany.
Wkrótce
później namalowałem podobny obraz i do dzisiaj „ten drugi PAPIEŻ” wisi na jednej ze ścian naszego domu ( http://fulawka.pl/olejne64.html )
Komentarze
Prześlij komentarz