Przejdź do głównej zawartości

Racjonalizator z duszą artysty

28 lutego 2019 r. w “Nowej Gazecie Lokalnej” ukazał się artykuł pt. “Racjonalizator z duszą artysty”, autorstwa pana Andrzeja Kopackiego. W artykule zostały zaprezentowane pewne fragmenty mojego życiorysu.

Jego dmuchawa do słomy podbiła niegdyś całą Opolszczyznę. Jego „Syrenka” zamiast dziesięciu, paliła tylko sześć litrów, bo wymyślił nową chłodnicę. Jego dom ogrzewał piec własnej konstrukcji, który zużywał połowę mniej węgla niż normalny. Zapewne czytelnicy pomyślą, że piszemy o jakimś wynalazcy. Nic bardziej mylnego. Mowa o miejscowym... artyście-plastyku, Grzegorzu Fuławce, który wciąż tworzy coś nowego, z tym że na płótnie i papierze.

Grzegorz Fuławka pochodzi z Prudnika. Z naszym miastem związał się jeszcze w latach 60., gdy został uczniem Zespołu Szkół Żeglugi Śródlądowej. Już wtedy wyszła z niego dusza artysty, gdyż zaczął śpiewać w zespołach młodzieżowych. Był m.in. wokalistą zespołu Kontury - uchodzącego za chlubę całego powiatu, podobnie jak grupa Taranty, czy Vegatony. Następnie przez krótki czas zatrudniony był w blachowiańskim „Metalchemie”, po czym powrócił do swego rodzinnego Prudnika. Tam pracował w spółdzielni wielobranżowej, która wykonywała przeróżne urządzenia. Miał wiele sukcesów jako racjonalizator także w branży rolniczej. Wymyślił np. całkiem prostą metodę produkcji dmuchaw do siana.

- Wraz z kolegą opracowaliśmy prototyp, dokumentację i cały proces technologiczny. Cała Opolszczyzna „trzaskała” wówczas te dmuchawy - wspomina Grzegorz Fuławka. - Szły za tym duże pieniądze. Nie zgodziłem się jednak, aby do tego wniosku racjonalizatorskiego, a zatem i do gratyfikacji finansowych dopisywać różnych działaczy partyjnych, sekretarzy i podobnych im pasożytów. No i tak skończyła się moja kariera w tejże spółdzielni - dodaje nasz rozmówca.
Projekt przebudowy budynku magistratu w Kędzierzynie-Koźlu. Konkurs otwarty - lata 90
Po tym wszystkim Grzegorz Fuławka wyprowadził się z Prudnika wraz z żoną i ponownie przyjechał do szybko rozwijającego się wówczas Kędzierzyna. Pech nie opuszczał go również w Zakładzie Naukowo-Badawczym kędzierzyńskich „Azotów”, gdzie pracował jako konstruktor specjalista. W firmie tej przepracował niecałe 10 lat, ale odszedł z podobnych względów, co w Prudniku.

Oxfordzki epizod
Niektórych może to zdziwić, ale pan Grzegorz nie skończył Akademii Sztuk Pięknych tylko Wydział Mechaniczno-Energetyczny Politechniki Śląskiej w Gliwicach. Jak mówi - „trzasnął pracą dyplomową”, gdyż jego promotor, który robił wtedy habilitację z tego samego tematu co on, kilka razy wymuszał na nim kolejne wersje tej pracy, pomimo że poprzednie były bez zastrzeżeń. Były to bardzo skomplikowane obliczenia naprężeń powstających w czasie pracy łopatek turbiny. W czasach, gdy nie było jeszcze komputerów, takie obliczenia robiło się kilka tygodni z pomocą tablic, suwaków czy kalkulatorów, które dopiero wtedy się pojawiały. Swoich szans zaczął szukać gdzie indziej. Otóż Grzegorz Fuławka otrzymał niecodzienne zamówienie. Był to wyjątkowo nietypowy i trudny rysunek, będący pracą dyplomową na wydziale architektury jednej z najbardziej renomowanych uczelni na świecie.
- Był to rysunek fragmentu muru, który okazał się bardzo ważnym i zabytkowym elementem budownictwa, niegdyś przełomowym dla światowej architektury. Po uzgodnieniach okazało się, że rysunek ma odzwierciedlać poszczególne kamienie tej budowli w skali niemal rzeczywistej. Miał być narysowany na kalce technicznej w dużym formacie - opowiada artysta. - Dotarł on do adresata po wielu perypetiach wywołanych przez służby celne. Otóż na lotnisku w Warszawie nie chciały one zezwolić na wywóz tej pracy z Polski, uznając błędnie, że jest to wyjątkowe dzieło sztuki. Na jego wywóz za granicę rzekomo potrzebne były specjalne zezwolenia i ekspertyzy od różnych instytucji. Tymczasem czas naglił. Zacząłem przekonywać służby celne, że zatrzymany przez nich rysunek nie jest żadnym dziełem sztuki. W końcu udało mi się dopiąć swego i niemal w ostatniej chwili rysunek opuścił granice Polski i dotarł do adresata. Więcej na ten temat opisałem na moim blogu. Można więc powiedzieć, że zaliczyłem cały okres studiów na Politechnice Śląskiej, a pracę dyplomową na Oksfordzie - uśmiecha się Grzegorz Fuławka.
Super „Syrenka”
Jego cuda techniki to nie tylko dmuchawa do słomy. W swoim domu zamontował własnej konstrukcji piec, który w ciągu sezonu grzewczego spalał niemal o połowę mniej węgla, niż piece tradycyjne. W czasach, gdy wprowadzono kartki na benzynę, liczył się każdy litr paliwa. Choć „Maluch” palił raptem 6 litrów/100 km., a „Syrenka” 9-10 litrów, ich właścicielom przysługiwała taka sama ilość paliwa.
- Wymyśliłem więc nowy sposób chłodzenia, to znaczy wyrzuciłem firmową chłodnicę, wykonując nową według własnego pomysłu. Zamontowałem ją w swojej „Syrence”, która paliła potem tylko 6 litrów, nie tracąc nic ze swych parametrów - przyznaje z dumą pan Grzegorz, któremu ów samochód dostarczył wielu mocnych wrażeń, szczególnie wówczas, gdy musiał zakupić do niego nowe opony.
    W okresie stanu wojennego w kędzierzyńskim „Polmozbycie” czekało się na opony ponad rok. Tworzono nawet komitety kolejkowe. Tematem tym pan Grzegorz zainteresował ówczesną prasę, która wydrukowała jego obszerny list. Za to członkowie komitetu kolejkowego przywitali go pewnego dnia gromkimi brawami i odśpiewali mu „sto lat”. W celu wyciszenia i odkręcenia całej sprawy panu Grzegorzowi obiecano cały komplet nowych opon bez kolejki. Nie skorzystał jednak z tej nadzwyczaj kuszącej propozycji. Nagłośnienie tematu pomogło o tyle, że sprzedaż „na zapleczu sklepu” została ukrócona, dzięki czemu kolejka bardzo szybko stopniała.

Hermetyczne środowisko
Był to czas, kiedy pan Grzegorz stawiał pierwsze kroki jako plastyk, w zasadzie za namową teścia Zenona Pawlaszczyka ze Starej Kuźni, który też malował i to pięknie. Po odejściu z „Azotów” Grzegorz Fuławka otworzył własną pracownię plastyczną tuż przy kozielskim areszcie. Budynek, w którym się ona mieściła, został wiele lat temu wyburzony. Nasz bohater nie miał jeszcze wtedy statusu plastyka zawodowego. Status twórcy uzyskał w 1993 roku, ale nie było to łatwe, ponieważ hermetyczne środowisko artystów niechętnie przyjmowało do swojego grona nowe twarze.
- Jeszcze w czasach socjalizmu zamierzałem starać się o status twórcy, ale wtedy jeden ze znajomych plastyków powiedział mi, że jeżeli nie mam ukończonej uczelni artystycznej, to muszę spełnić co najmniej jeden z trzech warunków. Mieć znajomości czyli „solidne plecy”, dać komu trzeba w łapę, albo duże poparcie komunistów - wylicza pan Grzegorz. - W przeciwnym razie, choćbym malował jak Kossak i Matejko razem wzięci, to i tak nie mam żadnych szans na uzyskanie statusu twórcy. W tej sytuacji dałem sobie spokój. 
" W matni czerwonego pająka".
Ten obraz był po części autoportretem autora, z czasów przemian ustrojowych w Polsce
http://pracespecjalne.blogspot.com/2016/10/nigdy-sie-nie-poddac-czyli-z-zycia.html

Dopiero po zmianach systemowych i upadku PRL, podjąłem takowe starania w 1992 roku. Okazało się, że było jeszcze gorzej niż się spodziewałem i przed czym mnie ostrzegano. Wtedy też po zakończeniu wszystkich formalnych procedur, zmuszony byłem stoczyć prawdziwą wojnę z Ministerstwem Kultury i Sztuki (i nie tylko), gdyż urzędnicy zaczęli mnie wręcz niszczyć. Groziło mi całkowite zamknięcie pracowni. Ale i tamte zmagania wygrałem. Być może kiedyś zdecyduję się opisać moją walkę z MKiS - nie wyklucza artysta.
http://pracespecjalne.blogspot.com/2017/07/stanczyk-czyli-aktualny-klimat-zadumy.html
Jak przyznaje, dzięki tamtej zwycięskiej batalii, nabył szereg doświadczeń. W swojej sprawie musiał bowiem wysłać wiele pism m.in. do Sejmu i Prezydenta RP, Rzecznika Praw Obywatelskich oraz klubów parlamentarnych. Dzięki temu, doskonalił i wyostrzył swoje „pióro”. Wydatnie pomogła mu w tym również jego żona Magdalena, która dopingowała męża w rozwijaniu talentów publicystycznych. To zaowocowało też w przyszłości, gdy pisał teksty do tygodnika „Echo Gmin” czy też ogólnopolskich i regionalnych gazet, odnosząc się do wielu zagadnień społeczno-politycznych.
Tusz i piórko
Na początku Grzegorz Fuławka zajmował się głównie malarstwem olejnym. Od 1993 r. doszły do tego grafiki, które pojawiły się w miejskim informatorze, wydanym przez kędzierzyńsko-kozielski magistrat. Pierwsza z jego grafik przedstawiała kozielską basztę. Kilka z tamtych pierwszych rysunków tuszem, ale już w dużo większej skali zdobią aulę Zespołu Szkół nr 1 na Skarbowej. Powiększone rysunki na ścianach auli malowali uczniowie technikum, w ramach prac dyplomowych. 
http://pracespecjalne.blogspot.com/2013/12/pierwszerysunki-piorkiem.html
I tak też rozpoczęła się przygoda naszego plastyka z tą właśnie techniką malarską. Jego prace regularnie publikowała nie tylko lokalna prasa.Twórczość pana Grzegorza zdominowały zatem grafiki przedstawiające różne zakątki naszego miasta, powiatu, województwa, kraju, a także Włoch czy Niemiec. Prace Grzegorza Fuławki otrzymywali w prezentach: książę von Hohenlohe, premier Jan Krzysztof Bielecki, ministrowie czy znani artyści jak: Beata Tyszkiewicz, Adam Hanuszkiewicz, Daniel Olbrychski, czy też Marek Torzewski.
http://pracespecjalne.blogspot.com/2013/06/rysunek-dla-marka-torzewskiego.html
Kozielski artysta wciąż jednak malował i maluje obrazy olejne. Należy do nich m.in. obraz „Matki Bożej z Koźla”, który pielgrzymi z naszego miasta wręczyli 28 maja 2003 r. papieżowi Janowi Pawłowi II podczas audiencji generalnej na Placu św. Piotra. Pan Grzegorz nazywa to płótno „obrazem życia”. Tamto wydarzenie w skali województwa, opisane było w szeregu publikacjach, jak również w książce pt: „Z kart znanej i nieznanej historii Miasta Koźla” autorstwa Romualda Żabickiego. Natomiast poszczególne etapy powstawania „obrazu dla papieża” można podziwiać na stronie internetowej artysty (www.fulawka.pl), którą stworzyli pasjonaci informatyki i zarazem synowie pana Grzegorza. Zresztą strona ta (jedna z pierwszych w Polsce stron artystycznych) posłużyła za świetną formę promocji, co dostrzeżono nawet za granicą.
- Proszę sobie wyobrazić, że w połowie lat 90. włoska strona internetowa poświęcona kulturze światowej, uwzględniła w swym katalogu tylko dwie placówki kulturalne z Opolszczyzny, a mianowicie Teatr im. Jana Kochanowskiego w Opolu oraz moją galerię - wspomina z niedowierzaniem Grzegorz Fuławka, który jest też dumny ze swojej żony oraz dwóch synów. Starszy z nich Kosma, mieszka w Łodzi i jako menedżer pracuje w amerykańskiej firmie informatycznej. Z kolei młodszy syn Jacek- działający w tej samej branży, założył własną firmę- jako grafik komputerowy i specjalista od zdjęć stokowych.
http://pracespecjalne.blogspot.com/2013/07/obraz-matki-boskiej-rozancowej.html
I jak tu żyć?                  
Czasy dla artystów są dosyć trudne, przyznaje pan Grzegorz. Niestety zniknęło wiele galerii sztuki, w tym również bardzo ceniona nie tylko w Polsce „Galeria Styl” w Głogówku, gdzie swoje prace wystawiali znani polscy artyści. Pan Grzegorz nie krył satysfakcji, gdy w głogóweckiej galerii jego prace sąsiadowały przez pewien czas z obrazami Jerzego Dudy-Gracza, uznawanego za jednego z najwybitniejszych polskich twórców. Wszak obrazy Dudy-Gracza sprzedawano jedynie w kilku galeriach w Polsce i za granicą.
http://pracespecjalne.blogspot.com/2013/06/wystawa-piorkiem-grzegorza-fuawki.html
Dziś nie żałuje, że obrał taką właśnie artystyczną drogę życiową. Jego prace rozsiane po całym świecie zdobią wiele domów, szkół, hoteli, a także kościoły. Prace jego autorstwa publikowane są w książkach, albumach, folderach czy zestawach widokówek. Jest artystą, który nie bierze udziału w wystawach. W ciągu ponad 35 lat pracy artystycznej, miał jedynie trzy wystawy swoich prac, z czego ostatnią w 2011 roku na Jeździeckich Mistrzostwach Gwiazd w Zakrzowie. Zresztą - jak twierdzi - niczego nie żałuje, choć podobnie jak kiedyś, nie jest łatwo wyżyć z działalności artystycznej.

- W czasach socjalizmu w Polsce obowiązywała reguła, że „dobry artysta - to głodny artysta” i niestety niewiele się tutaj zmieniło. Jednak decydując się na ten zawód, wybrałem jednocześnie wolność i niezależność - o czym byłem przekonany od początku swej pracy artystycznej. Mimo wielu problemów i trudności, nie żałuję tych decyzji. 
http://pracespecjalne.blogspot.com/2019/02/rysunek-w-nowym-jorku.html
Dlatego z czystym sumieniem mogę teraz spojrzeć w lustro i wiem, że to lustro na mnie nie napluje - kończy Grzegorz Fuławka, którego prace publikować będziemy na łamach „Nowej Gazety Lokalnej”, aby jeszcze bardziej przybliżyć twórczość tego nietuzinkowego artysty spod Kobylic.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Obraz Matki Bożej Różańcowej.

Jedną z moich prac specjalnych jest obraz Matki Bożej Różańcowej , choć ten obraz olejny stał się dosyć wyjątkowy dopiero z chwilą jego ukończenia. Obraz był malowany na zamówienie jednego z księży, urodzonego w Tarnopolu na Wołyniu (obecnie Ukraina). Oryginał obrazu przed II wojną światową zdobił kościół w Tarnopolu – kościół całkowicie zburzony już po wojnie z polecenia ówczesnych władz komunistycznych Związku Radzieckiego. Oryginał obrazu MB Różańcowej został potajemnie wywieziony do Polski i obecnie znajduje się w jednym z poznańskich kościołów. Obraz który namalowałem, nie jest dokładną kopią, gdyż w uzgodnieniu z zamawiającym obraz księdzem, w tej pracy wprowadziłem pewne zmiany. Obraz został ukończony w czasie bardzo ciężkiej choroby papieża Jana Pawła II, gdy cały świat z niepokojem śledził stan zdrowia Wielkiego Polaka.  Pracę nad obrazem rozpocząłem kilka miesięcy wcześniej i nie ukrywam, że miałem z nim dosyć poważne problemy. Jednak podczas jednej z konsultacji, zamaw

Zaginiony obraz Jana Matejki, który miałem odtworzyć.

Kilka lat temu zgłosiła się do mnie pewna pani z propozycją, a głównie z pytaniem: czy na podstawie czarno-białego zdjęcia mógłbym namalować i odtworzyć obraz, który zaginął w czasie II wojny światowej? Wyjątkowość tej propozycji była o tyle niezwykła, że chodziło o zaginiony obraz Jana Matejki pt. “Chrzest Warneńczyka”. Jak usłyszałem, ten obraz to była pamiątka rodzinna pani Marii Kuleszyńskiej (z rodu Głębockich), a ostatnim posiadaczem obrazu był jej ojciec pan Mieczysław Głębocki. Opowieść pani Marii była tyleż sensacyjna, co wręcz nieprawdopodobna, ale na dowód tego co usłyszałem pani dała mi szereg artykułów, które na temat tego tajemniczego obrazu pisał niegdyś pan redaktor Marian Siembieda. Jak się dowiedziałem pradziadek pani Marii, Jan Kanty Doliwa Głębocki zamówił ten obraz u Jana Matejki, który zgodnie z życzeniem zamawiającego wszystkim twarzom na obrazie nadał oblicza bliższych i dalszych członków rodu Głębockich. Obraz zawieziono do posiadłości Głębockich - Ł

Matka Boska Bolesna z Monasterzysk

W kościele we wsi Bogdanowice koło Głubczyc w woj. opolskim znajduje się cudowny obraz Matki Boskiej Bolesnej. W wiosce tej na południowo-zachodnim krańcu Polski corocznie we wrześniu (z udziałem Kresowian rozrzuconych po całej Polsce oraz po różnych krajach świata) od wielu lat odbywają się uroczystości poświecone kultowi Matki Boskiej Bolesnej. Z obrazem tym związana jest bardzo powikłana historia, gdyż przed II wojną światową znajdował się on w kościele parafialnym w Monasterzyskach w powiecie buczackim (woj. tarnopolskie). Pomijając już same bardzo tajemnicze i dziwne losy obrazu zanim zawisł na jednym z ołtarzy w kościele parafialnym w Bogdanowicach, to dzięki staraniom tamtejszego proboszcza Adama Szubki od 2014 roku kościół ten pw. Podwyższenia Krzyża Świętego został podniesiony do roli Sanktuarium Kultu Maryjnego. Bardzo często przyjeżdżam na organizowane tam podniosłe uroczystości, gdyż też jestem Kresowiakiem, mieszkającym obecnie w Kędzierzynie-Koźlu na Opolszc